SPOJRZEĆ NA ŻYCIE JEZUSOWYMI OCZAMI

Idę zdenerwowana przed siebie. Szybko i prężnie. Znów emocje wzięły górę w rozmowie z rodziną. Znów drobna sprawa urosła do olbrzymich rozmiarów.

Idę do momentu, aż zaczynam opadać z sił. Akurat jestem tuż przy mojej ukochanej Kaplicy. Dlaczego akurat tu? Bo to jest moje miejsce. To jest mój Dom. Wszystkie drogi zawsze prowadzą mnie do Jezusa.

Wchodzę, klękam i widzę mój ukochany obraz Jezusa Miłosiernego. Jego oczy patrzą na mnie. Wpatruję się w nie i prawie słyszę jak Jezus mówi do mnie: „Warto było się tak denerwować o te drobnostki?” Odpowiedź sama nasuwa się na usta: „Nie, Panie, nie warto”. Wtulam się w Jezusowe spojrzenie. Wtulam się w te dwa promienie wychodzące z Jego serca.
I od razu jest mi lepiej. Przychodzi pokój.

Przypomina mi się moja historia sprzed lat. Ja na życiowym zakręcie, rodzina w rozsypce… Czas trudny, relacje kulawe, małżeństwo w kryzysie… Właściwie nie rozmawialiśmy ze sobą, a jedynie warczeliśmy na siebie jak dwa bezdomne psy. Każdy z nas poraniony i utwierdzony w przekonaniu, że ma rację i prawo do obrażenia się na drugą osobę. To był czas,
że właściwie nawet nie chciałam stać obok mojego męża, bo tak czułam się zawiedziona i zraniona…

Wszystko to trwało dość długo i nic nie wskazywało, że kiedykolwiek się skończy. I chyba tylko wiara nie pozwoliła mi na zrobienie kroku ostatecznego.

Pewnego dnia pojechałam na pielgrzymkę do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie –Łagiewnikach. Znałam już to miejsce, ale w tym trudnym i beznadziejnym czasie poczułam, że to dobre miejsce na przemyślenie wszystkiego. Pojechałam z córką i grupą dzieci, które właśnie przystąpiły do I Komunii świętej.

Pierwsze kroki skierowaliśmy do kaplicy z Cudownym Obrazem Jezusa Miłosiernego. Tam uczestniczyliśmy we Mszy świętej. Siedziałam naprzeciw Obrazu. Czułam cały czas na sobie Spojrzenie. Gdy tylko napotykałam oczy Jezusa widziałam w nich smutek i ból. Taki, ze aż ściskało mi się serce. Nie mogłam odwracać wzroku, bo Jezusowe spojrzenie cały czas przyciągało moje. Siedziałam, stałam i klęczała, wpatrzona w Obraz. Myśli kłębiły mi się w głowie…

Przeczytałam wolno napis: „Jezu, ufam Tobie”. Potem jeszcze raz, ale wolniej. Przypomniałam sobie słowa pieśni: „Jezu, ufam Tobie od dziecięcych lat. Jezu, ufam Tobie choćby zwątpił świat…”. Wtedy drgnęło moje serce. Jakby pękła twarda skorupa, która je otaczała. Poczułam ulgę. Spojrzałam na moje życie Jezusowymi oczami. Zobaczyłam wszystko w innym świetle, Bożym świetle. Poczułam, jak promienie wychodzące z Jego serca przenikają moje ciało. Szepnęłam wtedy: „Pomóż mi, Jezu to wszystko poukładać”. Zawierzyłam Miłosiernemu cały ten trudny czas mój, mego męża i rodziny.

Nie od razu wszystko się poukładało i zmieniło. Potrzeba było jeszcze dużo czasu, ale to był mój pierwszy krok. Niedługo po powrocie z Pielgrzymki spotkałam się z moim mężem na neutralnym terenie i zaczęliśmy rozmawiać. I to był początek wracania do siebie.

Mimo, że minęło od tamtej pory kilka lat, cały czas pracujemy nad naszym małżeństwem i relacjami. Nadal jest bardzo dużo do zrobienia. Często zdarza nam się patrzeć na sprawy ludzkimi oczami, a nie Bożymi. Ciągle zdarzają się nam upadki. Trwamy jednak, bo wołamy: „Jezu, ufam Tobie”.

W tym roku znów byłam przed Cudownym Obrazem Jezusa Miłosiernego w Krakowie – Łagiewnikach i spojrzałam w Jego oczy. Zobaczyłam, że nie ma już w nich tego smutku i bólu, który widziałam wtedy…

xz

do góry